Z miłości do romansideł

By Alicja Kaczmarek - 11/21/2020

Chciałabym wam dzisiaj opowiedzieć o mojej relacji z romansami, która wbrew pozorom nigdy nie była skomplikowana, bo sprawa okazuje się być bardzo prosta - kocham romansidła. Kropka. Pierwsze książki, jakie czytałam i pierwsze filmy, jakie kochałam, opowiadały o miłości. A jeśli nie, to najbardziej ceniłam w nich właśnie wątki romantyczne. Szczerze mówiąc, musiało minąć bardzo dużo czasu, żebym mogła przed sobą i innymi przyznać, że tak, kocham romanse.


Kiedy przeczytałam po raz pierwszy "Zmierzch", miałam nie więcej niż dziesięć lat, i musiałam poczekać ze trzy miesiące, zanim mogłam dostać kolejne części. Do tego czasu czytałam pierwszą książkę kilka razy, w kółko, prawie obsesyjnie, aż do momentu, kiedy tylko skakałam do ulubionych fragmentów. Myślę, że w jakiś sposób mnie to ukształtowało – to była moja pierwsza wielka obsesja i dała mi wiele radości, jakiej wcześniej nie znałam. Miłość wyzwala we mnie emocje, porusza takie struny, których nic innego nie jest w stanie tknąć. Nie mówię tu wcale o stanie zakochania, choć to oczywiście też, ale o samej idei miłości. Od zawsze jestem zakochana przede wszystkim w idei miłości.

kaboompics
To właśnie miłość jest też od zawsze główny tematem moich opowiadań i w ogóle się tego nie wstydzę – już nie. To oczywiście moje osobiste zdanie i nie sądzę, że to jedyne słuszne podejście, ale ja uważam, że to właśnie miłość jest najpiękniejszym aspektem życia, że zostaliśmy stworzeni do kochania. Nie tylko w romantycznym sensie, ale także miłości między członkami rodziny, przyjaciółmi, między człowiekiem a jego pieskiem, miłość do sztuki, do filmu i muzyki, do piękna, także tego nieoczywistego, i do brzydoty. Myślę, że nasza zdolność kochania i zakochiwania się w tak wielu aspektach życia, jest podstawą człowieczeństwa i nie potrafię pisać o ludziach, pomijając zupełnie miłość. Nie żebym chciała, ale nawet jakbym chciała – nie potrafię.


Niesamowite jest nie tylko to, jak wiele rodzajów miłości może pomieścić w sobie jeden człowiek, ale też siła tej miłości. Siła, którą autorzy wykorzystują absolutnie okrutnie do wyzwalania w odbiorcy uczuć o bardzo różnorodnym charakterze. Nie każdy romans sprawia, że mamy motylki w brzuchu. W ogóle ciężko mi się zgodzić z określeniem, że romans to jakiś osobny gatunek – jasne, jeśli patrzymy na to tylko jako na historię o tym, że dwoje ludzi się w sobie zakochuje, to można. Ale czy to nie jest uproszczenie? Czy romans nie jest tak nierozłącznie splątany z człowieczeństwem, że okrutnie wślizguje się we wszystkie inne gatunki? Czy książki o miłościach niespełnionych, tragicznych, nieszczęśliwych, popychających do granic, to nadal romanse?


Czy może używamy słowa "romans" w sposób degradujący, jako coś, co nie powinno mieć statusu sztuki, wielkiej literatury, bo to przecież "dla dziewczyn"? A jak kończy się nieszczęśliwie, to nadal jest be? Bo romans wcale nie musi być głupi, bezwartościowy i zakończony wielkim pocałunkiem. Tyle że to, mam nadzieję, wiemy. Co wolałabym podkreślić, to że nadal może być naiwny i przepełniony szczęściem i z happy endem. I ludzie mogą to czytać i czerpać z tego przyjemność i nieironicznie może to się im – mi też – podobać.


Myślę, że każdemu z nas potrzeba troszkę tej miłości i ciepła. Jeśli znajdujemy je poprzez czytanie o pięknych ludziach kochających w piękny sposób, nie ma nic w tym złego. Po to się te książki pisze, żeby ludzie je czytali i czerpali z tego przyjemność. Chciałabym, żebyśmy przestali wmawiać ludziom, że muszą się wstydzić tego, co lubią, a szczególnie, jeśli dotyczy to młodych dziewczyn. Myślę, że to piękne, że to właśnie miłość tak bardzo ludzi porusza, że to temat tak bardzo uniwersalny i obecny od zawsze w sztuce. Wielkie roboty i superbohaterowie przeminą, ale zawsze będą ludzie chętni czytać i oglądać pięknych ludzi i ich piękną miłość. Ozdoby będą się zmieniać – niedługo znowu wielki powrót pewnie zrobią trójkąty, dystopie albo fikcja historyczna. Ale to są tylko ozdoby, bo tak naprawdę chcemy czytać o miłości. My, jako ludzkość.


Oczywiście, że są ludzie, którzy tego nie trawią i wolą inną literaturę - i to jest okej. Ja nie trawię horrorów, ale nie mówię, że ludzie są tępi, bo lubią się bać. Ja nie lubię się bać, ja lubię być zakochana.


Nic mnie tak nie porusza jak kiełkująca miłość, złamane serce, rozpacz po stracie ukochanej, miłość nieodwzajemniona czy miłość tak obezwładniająca, że całkowicie przebudowuje czyjeś życie i kodeks moralny. Nie trzeba się ze mną zgadzać, ale nigdy już nie dam sobie wmówić, że to głupie. Miłość nie jest głupia.


Książki pisze się przede wszystkim po to, żeby ktoś je czytał. Nikt nie chce być niedocenionym za życia geniuszem. I ja też piszę po to, żeby to inni czytali, żeby moja pisanina wyzwalała w was emocje – od tego jest sztuka. Nie ma dla mnie sensu pisanie dla samej siebie, bo nie po to to robię. Czy chciałabym więc napisać arcydzieło literackie, nad którym musieliby płakać studenci, którego wartość przewyższałaby wszystkie znane dzieła, ale którego zwykły człowiek by nie zrozumiał albo przynajmniej nie czerpał żadnej przyjemności ze zrozumienia? Czy wolałabym napisać dobry romans, z pisania którego ja miałabym mnóstwo frajdy i z czytania którego ludzie czerpaliby przyjemność?


Nie wszystko musi zmieniać ludzkość i trząść w posadach naszym sposobem myślenia. Czasem wystarczy, żeby umiliło nam przejście przez ten świat i skłoniło do jednej lub dwóch łez. To też jest ważne. To też jest sztuka.

  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze