Coś się kończy, coś się zaczyna - Lament oceanu

By Alicja Kaczmarek - 1/31/2017

Podobno to jednocześnie przerażająca i radosna chwila, kiedy dziecko opuszcza dom rodzinny i idzie mieszkać na swoje. Choć moje dziecko zamiast komórek, mięsa i skóry ma literki, a zamiast kilogramów waży megabajty, czuję coś podobnego.

Serio, cieszę się i jestem przerażona jednocześnie, mimo że przecież wszystkie te opowiadania już widzieliście. Dosłownie szaleję z nerwów, dziwna sprawa.

Prawdopodobnie przyczyną jest moja świadomość, że to nie jest twór idealny. Widzę fragmenty, które mi nie leżą, z których nie jestem zadowolona, widzę błędy, co do których nie jestem jeszcze pewna, jak powinnam je poprawić i, cholera, podświadomie czuję te wszystkie literówki i błędy, które przegapiłam. A przegapiłam je z bardzo prostej przyczyny - czytałam to już tyle razy, że znam niemal na pamięć i nie jestem w stanie tego wychwycić. No nie da się.

W każdym razie uznałam sobie wczoraj, kiedy czułam się już przytłoczona samym widokiem Wrzasków i szeptów, że nie ma sensu niczego poprawiać. Musiałabym to przepisać - no bez jaj, takich rzeczy to ja nie robię, za leniwa jestem. Serio, zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby przez ten miesiąc poprawić płynność i spójność wszystkich historii, a przy tym zachować zdrowie psychiczne i utrzymać oceny w szkole, ale niech to będzie pomnik tego niemal półtorarocznego postępu. 

Z każdym kolejnym opowiadaniem i czytaniem odnajdywałam w starszych historiach nowe błędy i rzeczy, które teraz napisałabym inaczej. I jestem z tego dumna. Podpisuję się pod tymi zgrzytającymi momentami. Tak, napisałam to. Teraz bym to napisała inaczej. Rozwijam się. Elo.

Tak było. Teraz trochę mi lepiej, jak tak to sobie powiedziałam.

Oczywiście, kiedy przychodzi ten moment, że może być emocjonalnie, to ja już nie wiem, co mam napisać. Ale niedawno jeszcze wiedziałam, co chcę powiedzieć. Jezus.

Nie będzie żadnej przesady w tym, jeśli powiem, że nawet składając obietnicę to półtora roku tomu, nawet publikując kolejne części na zb, nigdy, słownie NIGDY, nie przypuszczałam, że ten dzień nadejdzie. Jakoś tak... to było poza moim pojmowaniem.

Hej, pamiętacie to? Z dedykacją dla wszystkich, którzy myślą, że ja te opka jakoś super planowałam, przecież z tym zwiastunem to już się nic nie zgadza.


Szpony głębin to w zamyśle był romans. I kryminał. Takie combo. Wyszło jakieś niewiadomoco, ale w sumie fajne.

Te wszystkie ujęcia lądowe? O tym miały być Wrzaski, ale nie wyszło, bo się za bardzo rozpisałam i ostatecznie wyszły jednak o syrenach, nie o ludziach.

Nie pytajcie o te liczby, bo już nie pamiętam, kogo i jak liczyłam. W każdym razie wyszło trochę więcej.


Ale wyszło, jak wyszło i teraz

Lament oceanu można pobrać tutaj


Kłamstwo, to odnosi do zakładki, a z zakładki trzeba się przeklikać do chomikuj. Sorki.

Przeniosłam wczoraj folder Syrenki do Skończone i jest mi z tym cholernie dziwnie. Cholernie dziwnie jest mi z tym, że autentycznie coś skończyłam. Zaraz się chyba rozpłaczę.

Nie no, trzeba być silnym.

Strasznie mi przez to wszystko spadła wiara w siebie, wiecie? W ogóle już niczego nie jestem pewna.

Dalej nie dowierzam, ciągle czuję ten stres, że muszę robić, bo czas mi się kończy. Ale przecież skończyłam, mimo że PDF musiałam generować osiemnaście razy i nadal czuję, że mogłam przyłożyć się bardziej. Ciągle powtarzam sobie, że zrobiłam to SAMA. Od początku do końca, tylko obrazek nie mój, ale wybłagany na kolanach przeze mnie. I może zabrzmi to bucowato i egocentrycznie, ale czytałam gorsze książki od Lamentu - i takie, wiecie, drukowane. Na papierze. Tłumaczone na kilkanaście języków światowe bestsellery. Czuję się dzięki temu troszkę lepiej.

W środku są co prawda podziękowania, ale powiem to jeszcze raz, a to i tak za mało, żeby wyrazić moją wdzięczność: dziękuję każdemu, kto razem ze mną przeżył tę szaloną podróż. Bez was w życiu bym nie dała rady, za nic w świecie bym tego nie skończyła. Popychaliście mnie i może i zajęło mi to rok dłużej niż planowałam, ale hej - styczeń miał być, styczeń jest. Z tego jednego jestem dumna. Dziękuję wam.

Serio, byłam skłonna przełożyć tę premierę na luty, codziennie o tym myślałam właściwie, ale za bardzo kocham symbole. Miał być styczeń, więc jest styczeń.

Stycznie zawsze są dobre, prawda?

Wszystkie bardziej techniczne elementy zawarłam w zakładce, ostatnie trzy ogłoszenia:

  • Lament jest na Wattpadzie, bo mogę. Można pacnąć gwiazdkę.
  • Jeśli ktoś z was wysłał mi kiedyś fanart i chciałby, żebym go wrzuciła do tej fancy lamentowej zakładki, to proszę dać znać, bo bardzo chciałabym je tam powrzucać, ale bez zgody nie mogę. Byłoby ekstra, więc proszę pisać :). Może być w komciu.
  • Obiecany post o planowaniu opowiadań będzie w pierwszych dniach lutego, mam nadzieję :).

I to chyba tyle. Idę coś zjeść z nerwów, ale najpierw zdejmę hasło z chomika. Niech wam Lament służy, a jak już zjem, to biorę się za moje opko celebrity. Bo będzie super.

Dziękuję jeszcze raz i ślę garnki miłości wszystkim!

  • Share:

You Might Also Like

13 komentarze